Po półrocznej frustracji, trwającej od momentu kupienia napędu nareszcie udało mi się polatać.
Napęd kupiłem pod koniec września 2009r. w Poznaniu. Zadowolenie było ogromne, kiedy wracałem ze śmigłem w bagażniku. I od tego momentu w mojej głowie nie było dnia żebym nie myślał o tym jak będzie wyglądać mój pierwszy lot z napędem na plecach.
Fly Castellucio jest to firma, która skonstruowała ten napęd na bazie powszechnie znanego (w środowisku paralotniowym) silnika Solo 210. Jest to silnik niskoobrotowy - 14 kM. Obroty śmigła dochodzą do około 8tyś obrotów/min. Można to sobie wyobrazić jak wirującą kosiarkę na plecach. W związku z tym postanowiłem, że nie będę eksperymentować na sobie i moim sprzęcie. Postanowiłem się udać do kogoś kompetentnego, kto potrafi nauczyć bezpiecznie latać z wirującą śmiercią na plecach. Udałem się do Łęk Kościelnych szkoły Falco Marcina Sokoła.
Cały czas coś nie pozwalało na to żeby przetestować ten napęd. Na początku nie było warunków ponieważ za mocno wiało, później instruktor wyjechał w ciepłe kraje. Jak wrócił to znowu warunki się popsuły, później przyszła surowa zima. Zima odeszła ale pozostawiła ogromne ilości wody i zalane łąki. Biednemu zawsze pod górkę i wiatr w oczy wieje W paralotniarstwie najbardziej pożądaną cechą jest cierpliwość. Czekałem na ten 20 minutowy lot ponad pół roku.
W końcu przyszły te lepsze dni. Ale pech mnie nie opuszczał na krok.
Pierwszą pechową wiadomość otrzymałem sms’em od kolegi Żołnierza: „wycofuje się z kursu z przyczyn rodzinnych”
Pożyczyłem Volkswagena Transportera od taty, załadowałem napęd do środka. Przyjechałem do Łęk Kościelnych od razu po świętach jak tylko ICM’ka na to pozwoliła. Wesoło jadąc przez łąkę, nie udało mi się pokonać jednej koleiny i niestety ugrzęzłem na dobre. Wszelkie próby wypychania busa z błota były nieskuteczne. Instruktor (Marcin Sokół) zadzwonił po kolegę rolnika, żeby przyjechał ciągnikiem. Na szczęście udało się wyciągnąć auto bez większych kłopotów.
Radośnie przystąpiłem do odpalenia napędu. I już za drugim szarpnięciem miałem w ręku szarpaczkę :/ Linka która wytrzymuje 500kg została urwana przez mój dorodny mięsień bicebsu. „Nie ma takiego bicia, koniec imprezy” Jedyne co mi pozostało do roboty to ćwiczenia startu na sucho, z napędem na plecach oczywiście nie odpalony. Bieganie z dwudziesto paro kilogramowym napędem nie należą do łatwych i przyjemnych rzeczy. Już na następny dzień miałem zakwasy.
Na następny dzień czyli w czwartek (8-04-2010) po wymianie szaraczki, przewodów, filtrów powietrza i paliwa udało się odpalić i wykonać pierwszy lot. Patrząc krytycznym okiem, start nie wyglądał rewelacyjnie. Skrzydło lekko zeszło z kierunku planowanego toru lotu. Za słabo rozpędzone skrzydło. Za wcześnie zaciągnięte sterówki. Ale obeszło się bez strat w ludziach i sprzęcie. Parametry: wiatr północny, siła 2-3m/s, start klasyczny, 1l – benzyny. Plan lotu: idealny start, lot po prostej czyli nabranie wysokości, zakręt zgodnie z siłą reakcyjną i w odwrotną stronę, wyczucie momentu odśmigłowego, lot trwa max tyle na ile pozwala paliwo i rozplanowanie lądowania jak zgaśnie silnik. Na dole wieje na tyle fajnie, że łatwo można postawić skrzydło. Lekki wiaterek ułatwia postawienie skrzydła i start. Natomiast u góry na wysokości ok. 200m, prędkość postępowa wynosiła niemalże 0. Po 20 min silnik zaczął prychać, słabnąć i w końcu zgasł. I wraz z utratą wysokości moja prędkość postępowa wzrastała. Z pomącą Marcina, wylądowałem bez większych problemów i w zakładanym miejscu.
Dwudziesto minutowy lot, sprawił niesamowitą radość.