poniedziałek, 31 maja 2010

Lot z Buranem


            „Święty Warun” znowu dopisał. Tym razem ja wystartowałem jako pierwszy. Na lotnisku było trochę gapiów. Osobiście nie lubię publiczności. Jak jest widownia, zaczynam się stresować i peszyć, i pewnie dlatego nie wystartowałem za pierwszym razem, dlatego postanowiłem  wystartować alpejką – to był strzał w dziesiątkę
            Ten lot należał do jednego z najspokojniejszych. Tym razem miałem już przedłużki sterówek, które dały porcję wrażeń podczas startu. Każdy nowy element zawsze wprowadza dozę niepewności.  Po wystartowaniu złapałem przedłużki, wsiadłem do uprzęży i dalej było juz bardzo przyjemnie. Wspaniałe i ciekawe widoki, które niekiedy zapierały dech w piersiach. Wszystko co zobaczyłem podczas tego lotu było dla mnie niezapomnianym przeżyciem. W powietrzu nie byłem sam, obok mnie już ktoś latał na granatowo pomarańczowym skrzydle. Na pierwszy rzut oka wydawało mi się, że to jest paralotnia polskiej produkcji Buran PPG. I nie pomyliłem się J Przez jakieś 40 min wspólnie z kolegą delektowaliśmy się widokami płockiego lanszaftu.  Latałem nieco wyżej niż Buran i bez trudu mogłem zobaczyć rafinerie Orlen w całości. Powierzchnia Orlenu jest porównywalna z powierzchnią miasta Płock nie licząc dzielnicy Podolszyce. Przepięknie widać zbiorniki PERN’u, gdzie przechowywana jest ropa z rurociągu „Drużba = Przyjaźń”. Fabryka New Holand z harmonijnie poukładanymi kombajnami na jej terenie. Kolor maszyn bardzo podobny do koloru kwitnącego rzepaku na polach. Nowy Płocki most z dwoma pylonami o konstrukcji podwieszanej. Jedynie nie mogłem zobaczyć  starego mostu, a to dlatego, że jest z perspektywy lotniska schowany za skarpą. Ogólnie miejsce jest nieprzeciętne, z bardzo ładnymi widokami jak na infrastrukturę miejską.

fot. Grzegorz Żołnierzak. Lipton na Mancie
            Podczas latania widziałem jak zbliża się front z północy. Czoło frontu już było praktycznie nad lotniskiem. Buran wylądował i postanowiłem, że nie będę przeginać i też ląduje. Po wylądowaniu Żołnierz przeszpeił się i wystartował. Znowu byłem kierownikiem startu :) Zrobił jedno kółko dookoła lotniska. W pełni usatysfakcjonowani spakowaliśmy się i pojechaliśmy do domu. 

fot. Grzegorz Żołnierzak. Usatysfakcjonowany :)
The end.

niedziela, 30 maja 2010

Kierownik startu


Po raz kolejny odwiedziłem Płock. Tym razem zapowiadała się fajna pogoda na latanie z kosiarką na plecach :) Jak na porządnych pilotów przystało, na początek poszliśmy do dyżurnego aeroklubu zapytać się czy można skorzystać z płyty lotniska. Zawsze jak przychodzimy do dyżurnego, to ma on mieszane uczucia, ale nie zdarzyło się żeby kiedykolwiek nam odmówił. Trochę pobiegaliśmy z paralotniami po lotnisku dopóki „Święty Warun” pozwalał postawić skrzydło alpejką. Zabawa był przednia, pot lał się strumieniami, a język zwisał do pasa ;)
            Żołnierz zadeklarował się, że poleci jako pierwszy. Z prognozy ewidentnie wynikało, że warun siądzie i będzie totalna flauta :) Przeinstruowałem Grześka jak ma wyglądać start i lądowanie, powiedziałem na co ma zwrócić uwagę. Obydwoje wiedzieliśmy, że od momentu odpalenia silnika do jego zgaszenia, Soldier jest zdany sam na siebie. Dlatego start i lądowanie musiało być wykonane perfekcyjnie, żeby nie było strat w ludziach i sprzęcieJ I w tym miejscu muszę wspomnieć o moim „ogromnym” doświadczeniu: -wykonałem dwa loty pod okiem doświadczonego instruktora, a łączny nalot z tych dwóch lotów to 1h i 10min. Zamieniłem się w rolę kierownika startu i musiałem całe swoje doświadczenie przekazać koledze w skondensowanej formie. Mieliśmy ustalony jeden sygnał, gdyby coś poszło nie tak, start miał być bezwzględnie przerwany. Całej sprawie pikanterii nadawał fakt, że nie mieliśmy ze sobą kontaktu. Mimo, że kask mam z zestawem słuchawkowym, to miałem tylko jedno radio.  A na dodatek nie miałem spadochronu zapasowego :/
            Skrzydło Grzesiek postawił klasykiem, bez większych problemów, dłuższy rozbieg i już w powietrzu - długa prosta do nabrania wysokości i założył lewy krąg nad lotniskiem. Jedno kółko i podejście do lądowania. Zgasił silnik długa prosta do lądowania. Wylądował.  Ufffffff udało się :)
Fot.  Grzegorz Żołnierzak. Lot Liptona na jajkach :)
             Po dziewiczym locie PPG Żołnierza i moim debiucie jako kierownika startu, postanowiłem też polecieć, założyć chociaż jedno kółko dookoła lotniska. W roli pilota lepiej się czułem niż w roli kierownika startu. Mój trzeci lot na napędzie Fly Castellucio, odbył się bez większych ekscesów, można by powiedzieć, że był nudny. Po jednym niskim locie (50m) nawet nie zdążyłem zaobserwować  ładnych widoków.  

poniedziałek, 3 maja 2010

Opowieść jak Matka Natura kopnęła mnie w cztery litery.

Postanowiłem opisać to wydarzenie z myślą o wszystkich sceptykach, pesymistach i ludziach oczekujących na krwiste wydarzenia na tym blogu.
Historia wydarzyła się 30 kwietnia A.D. Zapowiadały się dobre warunki na latanie w Płocku na skarpie. Przyjechałem z samego rana żeby nie przegapić warunu. Po rekonesansie na startowisku okazało się że jest zdecydowanie za słabo a na dodatek słońce świeci i napędza termikę. Postanowiliśmy pojechać na lotnisko, żeby poćwiczyć. Żołnierz ćwiczył bieganie po lotnisku z dwudziesto-paro kilowym napędem, a wcześniej poćwiczyliśmy stawianie alpejki. Wychodziło nam całkiem sprawnie nawet przy termicznych podmuchach panowaliśmy nad sprzętem.
Po południu przybyliśmy ponownie na startowisko, wiało 6-7 m/s, słońce chowało się i pojawiało się za dużymi chmurami, ale wiało dość laminarnie z zachodnią odchyłką. Miałem kłopot z wystartowaniem na Mancie klasykiem. Rotor na startowisku skutecznie uniemożliwiał i utrudniał na start. Po kilku nieudanych próbach w końcu udało się wystartować. Na początku podniosło mnie na 3m nad startowisko po czym zdusiło i musiałem jeszcze raz odbić się od ziemi, żeby przejść przez bramkę.
Zanim przejdę do opisywanie właściwych wydarzeń, muszę wspomnieć o tym, że tego dnia po raz pierwszy testowałem nową uprząż. Uprząż Pro Design – szkolna i bez zapasu.
Wracając do właściwych wydarzeń. Oderwałem się od ziemi i poleciałem w prawo, zgodnie z odchyłką. Odszedłem od stoku bo nie byłem pewien nowej uprzęży i warunków tego dnia. Nie wiem czy zrobiłem to świadomie czy dlatego że długo nie mogłem wystartować i byłem już zestresowany. W każdym bądź razie to była słuszna decyzja. Lecąc wzdłuż stoku natrafiłem w dwóch miejscach na termiczne bąble.
Po tym jak stwierdziłem, że wyżej już się nie wygrzebie i powinienem odejść do stoku przelecieć przez drogę i lądować na plaży. Taki był plan. Od planu do realizacji jest długa droga. Zacząłem realizować plan i skręciłem w lewo odchodząc od stoku, bo byłem coraz niżej i bliżej latarni. W momencie kiedy pod sobą mijałem latarnie i byłem na wysokość powiedzmy dwóch latarni. Poczułem jak mnie podbił bąbel w trakcie wykonywania zakrętu, odczułem jak mnie podrzuciło do góry i momentalnie zdusiło i w tym momencie miałem prawostronną klapę na 40 % skrzydła, może więcej. Skrzydło strzeliło przede mnie i spiralą poleciałem w dół. Nie pamiętam w którą stronę kręciłem czy w prawo, czy w lewo. Próbowałem zahamować lewą sterówką, ale nie wiele to pomogło. Spojrzałem w dół i poczułem, że wiruje jak w pralce. Pode mną nieruchoma łąka, a ja do niej nieuchronnie zbliżam się. W takim momencie o niczym się nie myśli tylko żeby przeżyć. I wcale nie widziałem ciemnego tunelu z białym światełkiem.
Zderzenie z Ziemią było bardzo bolesne. Po upadku przez chwilę nie mogłem oddychać, po czym przez chwilę jęczałem z bólu. A później mnóstwo gapiów i każdy chciał wzywać karetkę. Co prawda samego zderzenia nie pamiętam, nie pamiętam w jaki sposób spadłem czy było to zderzenie plecami, czy bokiem. Ale sądząc po moich obrażeniach to było trochę bokiem, bo mam dużego siniaka na lewym łokciu, lewa noga boli mnie w kolanie i lewy pośladek boli mnie bardziej niż prawy. Stłuczony kręgosłup w części ogonowej. Tego dnia odczuwałem ból pleców ale na szczęście szybko przeszło. Nie mam żadnego złamania :)
Cała sprawa ma kilka aspektów i przemyśleń na które nie znam odpowiedzi.
Po pierwsze, primo – Nowa uprząż, której nie znam jak pracuje.
Po drugie, primo – 20cm protektor, na pewno uratował mój kręgosłup, strach pomyśleć gdyby był mniejszy protektor.
Po trzecie, primo – brak zapasu (ale wiadomo że nie otworzyłby się nawet gdyby był wyrzucony na wysokości góry skarpy)
Po czwarte, primo – czy ja zrobiłem wszystko jak należy, żeby wyjść z tego niestabilnego stanu lotu. Czy było po prostu za nisko, żeby móc wyjść bez szwanku.
Żeby bardziej zobrazować to całe wydarzenie przypomniał mi się film. Przebieg wydarzeń wygląda podobnie jak na tym filmie, z tym że ja nie robiłem wingoverów http://www.youtube.com/watch?v=aDpAXYR2ol0&feature=related
Tu chciałem złożyć podziękowania Żołnierzowi, który jechał na zakazach przez starówkę żeby mi pomóc.