Kolejna edycja PLMP tym razem na
Mazurach koło miasteczka Orzysz. Po Mistrzostwach Polski pozostał duży niedosyt
i niesmak z latania, więc postanowiliśmy z Martą pojechać na północ w Krainę
tysiąca jezior gdzie ludzie są niezwykle gościnni, a widoki powalają na kolana.
A na dodatek pogoda zapowiadała się całkiem sympatyczna.
Pierwszego
dnia na wieczornym brifingu (czwartek - 15.08.2013) dostaliśmy mapy z zaznaczonymi
punktami w terenie, nie wiedząc zupełnie co będziemy z nimi robić. Szybko
wkleiłem je na mapnik i poleciałem na
wieczorny rekonesans. Zrobiłem kilka punktów i w zasadzie obleciałem dookoła
jeziora Orzyskie. Największe wrażenie zrobił na mnie przeskok przez jezioro.
Przeleciałem możliwie najbezpieczniej, czyli z zachowaniem odpowiedniej
wysokości i przeskok zaplanowałem przez Wyspę Róż. Wylądowałem tuż po zachodzie słońca i byłem
już spokojniejszy i zacząłem ogarniać topografie tego miejsca.
Dzień
drugi:
- Pobudka 5.00
- Brifing 5.30 – Plombowanie urządzeń i dostajemy karteczki,
na których wypisujemy deklarację punktów, które zdołamy oblecieć w 1,5h.
Ponieważ końcówka byłaby przeskokiem przez jezioro na oparach postanowiłem
zadeklarować bezpieczną ilość punktów, czyli 14. Na dodatek nie wiedziałem jak
może się wzmóc wiatr na powrocie.
- start koło 6,00 – startuje jako jeden z pierwszych i
zasuwam do pierwszego punktu, który był oddalony około 7km od startowiska.
Początek trasy idzie zgodnie z planem. W dwóch miejscach złapał mnie drobny
deszczyk, ale nadal kontynuowałem plan. W punkcie 13 pomyliłem się i go minąłem.
Zorientowałem się w momencie kiedy punkt
był już za mną :(
no cóż zdarza się. Resztę punktów zaliczyłem bez większych kłopotów.
Uplasowałem się na 5 pozycji w tej konkurencji. Po przylocie na startowisko i
zamknięciu czasu (1h8min) wyłączyłem silnik i próbowałem wylądować w punkcie,
niestety nie udało mi się :(
Strata punktów boli.
- Czas wolny do wieczornego brifingu. W naszym przypadku
wybraliśmy się na kajakową wyprawę po jeziorze Orzyskim. Nazwa wyspa Róż wywodzi
się po tym jak Niemcy podczas drugiej wojny światowej urządzili na wyspie dom
uciech cielesnych. A dziewczyny brali z okolicznych wiosek. Nie udało nam się tam dostać, ale
odwiedziliśmy wyspę „TU MI DAJ” :)
- Brifing 16.00 – Roztankowujemy się i tankujemy się
komisyjnie 1,5l (3l dla trajek) W tej konkurencji niestety nie jestem królem. I
pozostałem w powietrzu tyle ile miałem paliwa :)
Na pocieszenie, lądowałem w deku i dostałem minimalną ilość punktów.
- Po szybkiej ekonomii czas na pylony ;) Rozstaw pylonów na „ósemce”
- 110m. Nie było tak źle, znowu byłem 5 w tej konkurencji :)
Dzień
trzeci:
- Pobudka 5.00
- Brifing 5.30 – Plombowanie urządzeń i dostajemy trzy mapy.
Duży wąż – 15km, mały wąż – 10km, szybko wolno.
- start koło 6,00 – Zasuwamy do pierwszego Dużego węża.
Wbrew pozorom okazał się dla mnie mało intuicyjny i mapa nie pokrywała się
terenem - lasów było więcej niż na mapie, zabudowań niektórych nie było – które
były na mapie. Pomyliłem się i wyleciałem z drugiej strony lasu :( Po jakimś czasie
pokapowałem się i zacząłem wracać na trasę. Niestety kosztowało mnie to dużo
punktów.
Drugi wąż był dość łatwy i poleciałem go bez większych problemów.
Szyko-wolno i tu było moje zaskoczenie. Okazało się, że mój
mega duży Speedster jest najlepszy w tej konkurencji, pokonałem jednego Snaka i
kilka Hadronów J i
byłem bezkonkurencyjny.
Celność lądowania – tu znowu strata punktów :(
- Brifing wieczorny 16.30 – Dostajemy 3l (4,5l – trajki) I znowu
ekonomia :/ byłem
dwa razy lepszy niż poprzedniego dnia :)
ale znowu nie zostałem królem ekonomii.
Dzień
czwarty (niedziela)
- Freefly i czekanie na wyniki.
- Ostatecznie byłem na 8 pozycji w klasyfikacji ogólnej.
Wnioski: muszę lepiej
przygotować się na moją koronną konkurencję ekonomię i potrenować lądowania na
celność. Było kilka niedociągnięć, ale ogólnie impreza wypadła całkiem nieźle.
Ta impreza spodobała mi się najbardziej w całej Lidze.
Do zobaczyska na następnych zawodach.
Resztę zdjęć, które zrobiła Marta można zobaczyć: